Są takie miejsca na świecie, do których,
jeżeli raz się je ujrzało, chciałoby się znowu wrócić, przebywać w
nich jak najczęściej, jak najdłużej. Niewątpliwie do takich miejsc
należy Sanktuarium Maryjne w Gietrzwałdzie, na ziemi warmińskiej,
osiemnaście kilometrów na południowy zachód od Olsztyna. Nie jestem w
stanie przypomnieć sobie, ile razy już tam byłem. W dzieciństwie –
razem z rodzicami, potem w młodości i później, gdy podjąłem decyzję
wstąpienia do zakonu księży i braci chrystusowców. Jedno jest pewne. W
Gietrzwałdzie unosi się w powietrzu zapach Bożej tajemnicy, a my możemy
wędrować pośród zielonych pagórków po ziemi, której dotknęła stopami
Matka Chrystusa.
By wejść w klimat tego cudownego miejsca,
musimy cofnąć się nieco w czasie, do XIX wieku. Był to okres chwały
żelaznego kanclerza Bismarcka i nasilonego działania jego Kulturkampfu.
Okres, kiedy wszystko, co polskie i związane z religią katolicką było
niszczone i straszliwie prześladowane. Zamykano w więzieniach
katolickich księży. Różnymi ustawami uniemożliwiano księżom i biskupom
głoszenie Dobrej Nowiny oraz prowadzenie duszpasterstwa. Kasowano i
zamykano dobra kościelne. Zlikwidowano najstarsze na polskich ziemiach
seminarium duchowne w Braniewie. Zakazywano nauczania języka polskiego w
szkołach. I właśnie wówczas, niespodziewanie dla wszystkich, jakby dla
pokrzepienia serc, w Gietrzwałdzie ukazała się Matka Boża, przemawiając
do dwóch polskich dziewczynek w ich ojczystym języku.